wtorek, 16 maja 2017

Z wizytą w Hogwarcie


Nadszedł czas na nasz główny cel podróży do Londynu - Warner Bros Studio London. Miejsce, gdzie zostało zgromadzonych ponad 15 tysięcy rekwizytów ze wszystkich części filmów o sympatycznym chłopcu czarodzieju i w którym to były kręcone wszystkie filmy. Wyruszyliśmy rano po śniadaniu, aby dostać się na stację Watford Junction około południa. To stamtąd odchodzi piętrowy autobus dowożących zwiedzających pod samo studio. Dla dzieciaków ogromna frajda, gdyż jest to autobus piętrowy, oklejony barwami Harry'ego Pottera. Oczywiście można też wyruszyć tym autobusem z centrum Londynu, lecz kosztuje to znacznie więcej. Pogoda była typowo brytyjska, jednak na szczęście nie było dużego wiatru.
Teraz już tylko odebrać kupione wcześniej bilety (zakupu można dokonać tylko online), przejść inspekcję i można wchodzić.

Wejście do studia WB

Hol przywitał nas przede wszystkim wywieszonymi wysoko nad naszymi głowami zdjęciami obsady filmów oraz podwieszonym u sufitu Fordem Anglia. Znajduje się tam też kawiarnia, szatnia i wejście do sklepu z pamiątkami. Do tego ostatniego można także wejść kończąc wycieczkę. 
O jednym należy pamiętać: ponieważ kilka części wystawy znajduje się na świeżym powietrzu, w chłodne dni lepiej nie zostawiać okryć wierzchnich w szatni. 
Odebraliśmy w recepcji paszporty dla dzieciaków, w których można zbierać pieczątki i stanęliśmy w kolejce do wejścia na teren wystawowy. 




Pierwsze dwa pomieszczenia należą do sali kinowej. Możemy w nich zobaczyć plakaty reklamujące poszczególne części z całego świata. Wyświetlany jest także dość krótki film o tym, jak powstawało to miejsce. 
Następnie przechodzi się do Wielkiej Sali. 

Wejście do Wielkiej Sali
Jak widać na poniższym zdjęciu sufit Wielkiej Sali nie wygląda tak, jak na filmach. To dlatego, że w filmach został on zrobiony cyfrowo. Na początku próbowano podwieszać prawdziwe świece, lecz wosk kapał obficie na stoły i z tego powodu zrezygnowano z tego pomysłu. 


Naprawdę Wielka Sala ;)
U szczytu stołów na podniesieniu stoją manekiny nauczycieli Hogwartu, ubrane w szaty wykorzystane w filmach. 




Odtworzone tu zostały pomieszczenia takie jak dormitorium chłopców, chatka Hagrida, Nora, czy korytarz w Dziurawym Kotle.  
Niedaleko dormitorium Gryfonu wita nas obraz Grubej Damy. 






W osobnej gablocie wystawione są różdżki wszystkich głównych postaci występujących w filmach. 






Korytarz w Dziurawym Kotle

Ogrom rekwizytów w sali eliksirów i różdżki mieszające w kociołkach. 



Sala eliksirów



Gabinet Dumbledora


Rezydencja Malfoyów


Mniej więcej w połowie drogi trafiamy na restaurację, gdzie możemy zjeść coś (można kupić na miejscu bądź zabrać ze sobą wałówkę) oraz napić się piwa kremowego. Tylko ostrzegam - jest cholernie słodkie. 
Wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka na nas dom przy Privet Drive i Błędny Rycerz, a także most z zamku (tak, tak, ten, który w ostatniej części jest wysadzany).





I sala z odrobiną mechanicznej magii, można samemu włączyć Potworną Księgę Potworów, czy mandragorę w doniczce, a także ohydną poczwarę Lorda Voldemorta. Zobaczyć jakie mechanizmy chowają się w środku, czyli coś dla fanów techniki. 




Następnie ulica Pokątna. Ja słyszałam tylko pytania: "mamo, a możemy wejść do tego sklepu?" Odpowiedź brzmi: "niestety nie" Ale mimo wszystko jest ona cudowna. 



Kolejno przechodzimy przez następne sale pełne szkiców koncepcyjnych, makiet papierowych, czy po prostu rysunków. Każda makietka jest bardzo szczegółowa. 
I na koniec wielka makieta Hogwartu. Jak duża możecie przekonać się zerkając na poniższe zdjecie. Zachwyca nie tylko wielkością ale także jakością wykonania oraz dbałością o detale.





Spędziliśmy tam pół dnia, ale wszyscy zgodnie uważamy, że byliśmy tam za krótko. Ze studia przywieźliśmy oprócz pamiątek ponad 400 zdjęć, których można robić do woli. Nam po prostu nie starczyło już karty pamięci w aparacie. 

A teraz trochę o cenach.

Bilet do studia należy zakupić przez internet 118 lub 126 £ dla biletu rodzinnego(tańszą wersję można zanabyć w niektóre dni).
Przejazd busem z Watford Junction pod samo studio - 2,5 £/os. przy czym jest to bilet w obie strony.
Przejazd komunikacją miejską ze strefy 1 w Londynie do Watford Junction przy użyciu Oyster Card - 7,90 £ / za osobę dorosłą (od 16 roku) do lat 11 za friko.

Można pod studio dotrzeć z centrum Londynu (np. King's  Cross) piętrowym autobusem oklejonym zdjęciami z Harry'ego Pottera, jednakże przyjemność taka kosztuje dodatkowe 128 £ za bilet rodzinny. 
Nas sama wizyta dla 4 osób, w tym 2 dorosłe i 2 młodociane wyniosła 159,6 £.
Za pakiet bilety do muzeum + przejażdżka autobusem z centrum - 256 £

Warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji. Mianowicie w pewnym momencie możemy nagrać film lub zrobić zdjęcia z lotu na miotle  czy jazdy Expressem Hogwart lub też mieć plakat z własną facjatą i nagrodą wyznaczoną za schwytanie. To kosztuje dodatkowo. 
My wzięliśmy trzy zdjęcia z lotu i plakat "most wanted" całej naszej rodziny. Każde zdjęcie kosztuje 13 £, lecz przy takiej hurtowej ilości dostaliśmy zniżkę i zapłaciliśmy "tylko" 30 £. 

Czytaj dalej

czwartek, 4 maja 2017

Miasto Sherlocka cz. 2

Leicester Square
Było już dobrze po południu, gdy dotarliśmy do Leicester Square. I teraz nastąpił najważniejszy i najsłodszy punkt programu tego dnia M&M's World. Ten czteropiętrowy sklep przyciąga całe rzesze klientów, zarówno tych małych, jak i tych większych.



U wejścia czeka kilku pracowników oferując nam odpowiedni koszyk. Tak szczerze mówiąc można wydać tam całą wypłatę na przeróżne kubeczki, talerze, koszulki i inne części garderoby pluszaki, torebki, pudełka na lunch, ale także i przede wszystkim chyba na M&M'sy. Można je zakupić w zestawach oraz samemu skomponować mieszankę z ulubionych kolorów. 




Można także wydrukować swoje własne grafiki na tych drażetkach. 
Oprócz tego jest tu także wiele interaktywnych atrakcji. Można sprawdzić jakiego koloru M&M'sem się jest, czy zrobić sobie zdjęcia w fotobudce. Po prostu rewelacja, a od wielu kolorów można dostać oczopląsu.

I do czego to nawiązanie? ;)

Ze sklepu skierowaliśmy się do chińskiej dzielnicy. W końcu to był czas na jakiś ciepły posiłek. 
China Town wita gości przepiękną kolorową bramą. 
Prawie każda witryna w tej dzielnicy należy do restauracji, sklepu spożywczego lub... osób parających się chińską medycyną naturalną. 


Spacerując ulicami chińskiej dzielnicy można podziwiać czerwono-złote lampiony wiszące nad głowami przechodniów. 



Czytaj dalej

Miasto Sherlocka Holmesa


Pobudka o 4 rano. Szybkie śniadanie, zrobienie kanapek na drogę i jedziemy na lotnisko. Wylot 6:50. Powoli robi się jasno, pada, temperatura waha się w okolicach 1 stopnia Celsjusza na plusie. To nic. Najważniejsze, że za mniej więcej 3 godziny będziemy już na lotnisku w Stansted i tam zacznie się nasza trzydniowa przygoda



Lecimy! Dzieciaki tak przejęte, że zapominają, że miały przy starcie ssać cukierki, żeby im uszu nie pozatykało. Jak można zapomnieć o cukierkach?! 
To, co nas przywitało zupełnie nas zaskoczyło. Przede wszystkim bardzo żałuję, że nie wzięłam kurtek wiosennych. Nosz kurde blaszka, 10 stopni więcej niż u nas. Będzie mokro pod ubraniem. 
Jeszcze na lotnisku przed odprawą wykupuję bilety do centrum Londynu, bilet tam i z powrotem, przynajmniej nie będę musiała się niczym martwić. Do obsługi celnej kolejka dłuuuuuga. Kilka lotów się spotkało. Ale wszystko idzie nawet sprawnie. Jeszcze tylko dziwne spojrzenie celnika na moją trójkę i jesteśmy już na brytyjskiej ziemi.

Kolejny etap, to dostanie się do pociągu, który nas zawiezie na Liverpool Street. O mało a bym zapomniała. Trzeba się zaopatrzyć w Oyster Card. Coś na kształt karty miejskiej, którą się doładowuje. Wystarczą dwie, dla mnie i dla mojej 16-letniej latorośli (dzieci do lat 10 podróżują komunikacją miejską za friko). Nota bene niegłupim rozwiązaniem jest nabycie Visitors Oyster Card, która oprócz tego, że działa jak ta normalna, to uprawnia jeszcze do różnych zniżek w niektórych sklepach, restauracjach oraz na wycieczki miejskie. 
Schodzimy na dolny poziom i nawet nie musimy na niego czekać. Pociągi odjeżdżają co 15 minut. Cała podróż trwa 45 minut. Swoją drogą porównując wszystkich przewoźników wygrywa Stansted Express, zarówno pod względem ceny (za bilety tam i z powrotem dla 4 osób - 46 funtów), jak i czasu przejazdu - 47 minut. Możemy się odprężyć i naładować komórki i tablety, bo przecież przez 3 godziny lotu prawie wszystkie baterie zostały rozładowane. 

Droga na Liverpool Street
 Na stacji Liverpool Street konieczna wizyta w toalecie. I tu pierwsze pozytywne zaskoczenie "kulturalne". Pomimo zepsutej bramki wpuszczającej do toalet, która przepuszcza nawet bez wrzuconych pieniędzy, wrzucają wszyscy. Bez wyjątku. W Polsce coś nie do pomyślenia. 
Chcemy dostać się do centrum, a dokładniej w okolice takich atrakcji jak Trafalgar Square. Jeszcze nie w danym momencie ale już gdzieś z tyłu głowy kiełkuje mi myśl "a może trzeba było sobie druknąć mapę metra?" Zapamiętać na przyszłość WYDRUKOWAĆ MAPĘ METRA!

 Po kilku zwrotach nie w tę stronę co trzeba dotarliśmy w końcu na Baker Street. Pierwsze słowa, które padły: to jednak nie tu kręcili współczesnego Sherlocka z Cumberbatchem i Freemanem, Martinem rzecz jasna. Niemniej z zainteresowaniem weszliśmy do sklepiku obok, aby nabyć bilety do muzeum. W samym muzeum młodzież młodsza się trochę nudziła. Ot dom w wiktoriańskim stylu. Na pierwszym piętrze mieści się salon i sypialnia Holmesa, na drugim zaś pokoje Watsona i Pani Hudson, na trzecim zaś umieszczone zostały figury woskowe owych postaci, a także znajduje się mała łazienka. 

Sherlock Holmes Museum


Po zakupie pamiątek (no przecież) udajemy się na Piccadilly Circus. Muszę przyznać, że oglądając zdjęcia i "obrazki w filmach" wydawało mi się, że miejsce to jest znacznie większe. 

Piccadilly Circus

Idziemy dalej, wzdłuż Haymarket i Pall Mall aż do Trafalgar Square. Chwila na oddech i zjedzenie drugiego śniadania. Nie zabrakło oczywiście gonienia gołębi. 

Trafalgar Square


Przed galerią narodową tłoczą się artyści. Jedni udają statuy, inni wykonują akrobacje cyrkowe, a jeszcze inni rysują kredą na chodniku. 



Na skwerze znajduje się też pomnik, który się co jakiś czas zmienia. Gdy moje starsze dziecię było w Londynie 2 lata wcześniej na tym miejscu stał pomnik niebieskiego kurczaka, a w trakcie naszego pobytu zobaczyliśmy coś takiego:
Thumbs Up - pomnik na Trafalgar Square



Pojedliśmy, napiliśmy się, odpoczęliśmy, więc czas w drogę na Leicester Square, gdzie... 
Ale o tym w następnym wpisie :)






Czytaj dalej

sobota, 25 lutego 2017

Trochę Skandynawii w Warszawie

Dzieć Starszy jest na etapie fascynacji Skandynawią. Okres dziejowy oczywiście dotyczy historii i kultury starej, z okresu nordyckiego. Interesuje ją wszystko co dotyczy wikingów. Nauczyła się nawet pisma runicznego futharkiem starszym. Jak nie chce by ktoś wiedział co napisała, używa właśnie tego pisma. Dlatego, gdy znalazłam informację o wiosce, która znajduje się w Polsce i to w naszym rodzinnym mieście - Warszawie, od razu zapaliła się do pomysłu odwiedzenia tego grodu. A jeszcze, gdy dowiedzieliśmy się, że to właśnie tam miała miejsce impreza promująca jedną z naszych ulubionych gier "Wiedźmin", to o wybiciu z głowy odwiedzin nie mogło być mowy. 

Warownia Jomsborg - widok z wieży strażniczej


Warownia Jomsborg, bo o niej mowa, mieści się przy Wybrzeżu Gdyńskim, obok Centrum Olimpiskiego PKOl.  Poświęcona jest opisywanej w sagach drużynie Wikingów, którzy założyli swoją siedzibę na wyspie Wolin i byli najemnikami służącymi pod Bolesławem Chrobrym. 

Trochę historii

Oryginalna warownia powstała około 960 roku. Prawdopodobnie znajdowała się w północnej części obecnego miasta Wolin. Według niektórych sag założona została przez Haralda Sinozębnego, natomiast Jomsvikingsaga wskazuje na Palnatokiego. Pierwotnie zamieszkiwali ją Jomswikingowie, lecz dość szybko dopuścili oni do zamieszkania okolicznych Słowian. W 1009 roku wielu wikingów, po śmierci ich wodza Sigvaldiego opuściło gród, który został 24 lata później doszczętnie zniszczony przez duńskiego króla Magnusa Dobrego. 

Obecną warownią, repliką poprzedniej, zarządza Jarl Einar. 

Nasza wizyta


Celowaliśmy w inaugurację sezonu, więc nasza wizyta przypadła na pierwszy piknik organizowany w Warowni - 02 kwietnia 2016. Spędziliśmy tam pół dnia. Spotkaliśmy tam zarówno wojowników, jak i rzemieślników. Liznęliśmy trochę historii ale przede wszystkim bardzo dobrze się bawiliśmy. Mogliśmy obejrzeć pokazy walk oraz posłuchać sagi o Sigurdzie Zabójcy Smoka. 

Młodzieży najbardziej jednak spodobała się zabawa, w której mogli się wyżyć. Była to walka na równoważni z użyciem worków wypchanych sianem. Tłukli się nimi chyba przez godzinę. 


Jedyne co w końcu zmusiło ich do porzucenia tej zabawy, było strzelanie z łuku i dmuchanie miechami w palenisko. 

Starsze dziecko mogło także porzucać sobie toporem do celu i muszę przyznać, że całkiem nieźle jej to wychodziło. Trafiła w cel 4 razy na 5.



Do atrakcji zaliczało się jeszcze pokaz tkactwa na oryginalnym islandzkim krośnie, lepienie z gliny, tworzenie krajek oraz pieczenie podpłomyków.

Oczywiście nie obyło się bez kupna pamiątek. Każde ze zua wcielonego wybiło sobie po monecie (duńskiej) oraz zakupiło łuk. Natomiast starszy Dzieć zanabył wisiorek w kształcie młota Thora - Mjollnira. Dorośli mogli się natomiast uraczyć miodem pitnym, którego butelczynę przytargaliśmy do domu.  

Dzień był jak najbardziej udany. Każdemu kto chce "dotknąć historii" możemy zdecydowanie polecić to miejsce. 

Czytaj dalej